Wywiad

Poznawaj, nie oceniaj. Z Myriam Verreault, reżyserką filmu „Kuessipan”, rozmawia Kuba Armata

Mikuan i Shaniss, dziewczyny ze społeczności Innu, przyjaźnią się „od zawsze”. Ich bliska relacja zostaje wystawiona na próbę, a pewność, że bez względu na wszystko będą trzymać się razem, zachwiana, gdy Mikuan zakochuje się w białym chłopaku.

Kuba Armata: W swoim filmie opowiadasz o społeczności Innu, która z naszego punktu widzenia jest dość egzotyczna. To rdzenni mieszkańcy Kanady skupieni głównie wokół Quebecu. Jak na nich trafiłaś?

Myriam Verreault: Ta przygoda zaczęła się jakieś 10 lat temu, kiedy byłam współreżyserką dokumentu „West of Pluto”. Kręciliśmy go w moim sąsiedztwie, miejscu, gdzie się wychowałam. To były 24 godziny z życia lokalnych nastolatków, zagrali w nim ludzie stamtąd, niemający aktorskiego doświadczenia. Lubię pracę, która polega na wybraniu miejsca, wejściu w interakcję z daną społecznością i wspólnej realizacji filmu. W tamtym przypadku było łatwiej, bo świetnie tę okolicę znałam. Spodobało mi się to doświadczenie, więc w pewnym sensie chciałam je powtórzyć. Pamiętam, że udałam się do Uashatu, indiańskiego rezerwatu w Quebecu, by sporządzić dokumentację do innego projektu. Pochodził stamtąd jeden z moich bohaterów. Jestem białą kobietą z Quebecu i nie wiedziałam wtedy zbyt wiele na temat rdzennych mieszkańców tych terenów.

Czego doświadczyłaś na miejscu?

Kiedy pojechałam tam po raz pierwszy, byłam w szoku, zarówno w pozytywnym, jak i w negatywnym znaczeniu tego słowa. To było piękne, fotogeniczne miejsce, a ludzie bardzo ciepło mnie przyjęli. Zaczęłam zadawać sobie pytania, dlaczego wcześniej ich nie znałam i nie miałam pojęcia, że ta kultura jest tak rozwinięta. Wpadłam na pomysł, by nie tyle zrobić film o nich, ile z nimi. Uznałam, że to najlepszy sposób, by poznać tę społeczność. Jednak z racji tego, że byłam kimś z zewnątrz, nie chciałam działać sama. Zależało mi na osobie, która wprowadziłaby mnie do świata Innu. Szukałam materiałów literackich na ich temat. Znajdowałam poezję, legendy, ale wciąż brakowało czegoś współczesnego, koncentrującego się bardziej na zderzeniu ich tradycji z nowoczesnością. W końcu trafiłam na książkę Naomi Fontaine „Kuessipan”. Kiedy ją napisała, miała ledwie 22 lata. Była to pierwsza książka autorki z tej społeczności, która w dodatku okazała się ważna dla literackiego Quebecu. Wreszcie ktoś opisał świat Innu z perspektywy własnego doświadczenia. Książka napisana jest pięknym, poetyckim językiem, nie ma jednak formuły linearnej opowieści. Spotkałyśmy się z Naomi i zapytałam ją, czy byłaby zainteresowana, by zrobić ze mną film. Przekonywała, że nie wie jak, że nie posiada żadnych umiejętności z tym związanych, ale to już była moja rola. Uznałam, że możemy się przecież uzupełniać, i w efekcie razem napisałyśmy tę historię.

Mówisz o wątpliwościach Naomi. Czy podzielali je także inni ludzie ze społeczności Innu, kiedy powiedziałaś im o swoich planach?

Początkowo wiele osób było dość sceptycznie nastawionych do pomysłu, że oto biała kobieta chce przenieść na ekran ich uczucia. Rozumiałam to, bo uważam, że gdybym sama pracowała nad filmem, mógłby on nie oddać w pełni tego, co czują. Dzięki Naomi poznałam wielu ludzi Innu. Nad scenariuszem pracowałam 5 lat i przez ten czas wiele razy odwiedzałam rezerwat, a nawet przez kilka miesięcy tam mieszkałam. To doświadczenie na pewno odegrało ważną rolę w tym, by film był pełniejszy. Zaangażowaliśmy do współpracy wielu ludzi z tej społeczności. Chcieliśmy, żeby nasz projekt łączył 2 światy. Premiera filmu odbyła się zresztą w rezerwacie i było to naprawdę duże przeżycie. Społeczność Innu była dumna z „Kuessipan”, bardzo dobrze go przejęła. To był ich film, mimo że ja nie pochodzę z tego kręgu. Wydaje mi się, że to był pierwszy raz, kiedy zobaczyli siebie na dużym ekranie.

Wspominasz chwile, kiedy mieszkałaś w tym miejscu? Jaki to był dla ciebie czas?

Pewne rzeczy, które mnie zaskakiwały, dla nich były zupełnie normalne. Chociażby macierzyństwo w bardzo młodym wieku. To było coś, co powodowało pewne problemy związane z finansowaniem filmu. Pieniądze przyznają instytucje zarządzane przez białych ludzi, przyzwyczajonych do zupełnie innych standardów. Kiedy 16-latka w Quebecu zachodzi w ciążę, pojawia się problem, bo nie traktuje się tego jako coś normalnego. W kulturze Innu to zupełnie naturalne. Nie powinno się tego oceniać, a po prostu przyjąć, że tak jest. Kiedy po raz pierwszy pojawiłam się w rezerwacie i zobaczyłam te wszystkie nastolatki z małymi dziećmi u boku, był to dla mnie szok, gdyż zupełnie nie współgrało to z moimi przyzwyczajeniami. Starałam się jednak podejść do tego z pokorą i zrozumieć rzeczywistość, w której się znalazłam. Kiedy w mediach pojawiają się jakieś informacje o społeczności Innu, niemal zawsze mają one negatywną wymowę. Różnica pomiędzy przekazem telewizyjnym a tym, co zastaniesz na miejscu, jest ogromna. To miejsce, gdzie można być szczęśliwym. Trzeba też odróżnić rezerwat, który moim zdaniem jest mocno rasistowskim tworem rządu, od społeczności. Choć, co ciekawe, wielu z tych ludzi nie chce likwidacji rezerwatu, bo boją się, że wtedy ich społeczność zniknie.

Myślisz, że twój film może wywołać dyskusję na temat tego, jak postrzegana jest społeczność Innu?

Film pokazywany jest od roku i przez ten czas sporo się wydarzyło. Od kilku lat w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych działa ruch na rzecz rdzennej ludności „Idle Know More”. Można by go porównać do „Black Lives Matter”. To moment, kiedy nastąpiło społeczne przebudzenie w temacie rasizmu. Ludzie starają się wymóc na rządzie, by przyznał, że istnieje coś takiego jak rasizm systemowy, i zmienił do niego podejście. Do tej pory pojawiały się buntownicze dokumenty na temat społeczności Innu. Są interesujące i potrzebne, ale często przemawiają do ludzi, którzy już są przekonani. „Kuessipan” to opowieść o miłości, przyjaźni, przez co może trafić do szerszego grona. Być może nasz film zapisze się w historii ruchu, o którym wspomniałam.

Kluczowy w „Kuessipan” jest problem tożsamości. Główna bohaterka filmu chce opuścić rezerwat, by podążać za swoimi marzeniami i miłością, ale w tym samym czasie wiele ją tam trzyma, jest dumna ze swoich korzeni.

Tożsamość to temat, który interesował mnie także podczas kręcenia pierwszego filmu. Lubię ten moment w nastoletnim życiu, kiedy próbujesz definiować siebie i pojawia się pomysł na to, kim chcesz być. W przypadku młodych kobiet w społeczności Innu sprawa okazuje się trochę bardziej złożona. Z jednej strony jesteś w takim wieku, w którym starasz się myśleć o sobie w ten sposób, z drugiej, z uwagi na dziedzictwo kulturowe, nie masz wyboru, jeśli chodzi o próbę zdefiniowania się w kolektywie. Dochodzi do ciebie, że twoi bliscy żyją w tym miejscu od wieków, a ty jesteś na rozstaju dróg. Dodatkowo pojawia się presja, bo zostało już tylko około 20 tysięcy ludzi reprezentujących tę społeczność. Wiele młodych osób opuściło wspólnotę, by podjąć studia, i w ten sposób zmieszały się z białymi ludźmi. To dość obciążające, zwłaszcza w kontekście przekonania, że za 15–20 lat ta kultura może zniknąć.

Opowiadasz o bardzo specyficznym miejscu, społeczności, ale jednocześnie historia, którą widzimy na ekranie, jest uniwersalna. Takie było twoje założenie?

To zawsze mój cel, kiedy buduję jakąś historię. Opieram się na czymś lokalnym, specyficznym, ale czuję, że jeśli oddam to w sposób szczery i uczciwy, mogę poruszyć widzów pochodzących z różnych części świata. Oczywiście można ten film traktować wyłącznie jako opowieść o społeczności Innu, ale dla mnie to przede wszystkim historia o przyjaźni i miłości. To bardzo uniwersalne tematy. Każdy z nas ma przyjaciela z dzieciństwa, którego nie widział od dawna, bo życie prowadzi różnymi ścieżkami. Cały czas myślimy jednak o tej relacji z czułością. To rodzaj historii, która sprawdza się wszędzie.