Wywiad

„Wielu strażaków to w rzeczywistości radośni piromani”. Nick Kelly o filmie „The Drummer and the Keeper”

Kiedy podczas wywiadu reżyser Nick Kelly został poproszony o udzielenie rady debiutującym irlandzkim reżyserom, odpowiedział: „Róbcie filmy o byciu człowiekiem zamiast o byciu Irlandczykiem”. I dokładnie tak zrobił w filmie „The Drummer and the Keeper” – bardzo ludzkiej opowieści o nietypowej przyjaźni dwóch młodych mężczyzn, których niewiele ze sobą łączy: rockandrollowego perkusisty z zaburzeniami dwubiegunowymi i nastolatka z zespołem Aspergera.

Nie trzeba wiele, by u Gabriela rozbujała się huśtawka nastrojów, w której chłopak daje upust swojej zapalczywości i piromańskim zapędom. Psycholożka zaleca, by w ramach terapii chodził na zajęcia piłkarskie. Tam poznaje Christophera, bramkarza z obsesyjną potrzebą porządkowania i klasyfikowania rzeczy. Może nowy znajomy będzie mógł nawet posprzątać bałagan w życiu Gabriela? Gdy ich historie coraz bardziej się gmatwają, a presja wokół Gabriela narasta, nie trzeba wiele, by chłopak znalazł się na opuszczonej plaży, podkładając ogień pod starą sofę…

Gert Hermans: Pokazać w pierwszej scenie nagie męskie pośladki to zawsze świetny pomysł na otwarcie filmu.

Nick Kelly: Myślę, że to doskonałe rozpoczęcie tej historii, choć w rzeczywistości była to kwestia szczęśliwego zbiegu okoliczności, że ten pomysł wypalił. Tak naprawdę mieliśmy 6 stron scenariusza, które tłumaczyły, dlaczego Gabriel ląduje półnagi na plaży i skąd się tam wzięła ta sofa. Nakręciliśmy cały ten materiał. Dopiero na 2 tygodnie przed finalną edycją i montażem, gdy byłem na próbnej projekcji, poczułem energię widowni i zdałem sobie sprawę, że widzowie nie potrzebują wytłumaczenia, co stoi za nagością i pragnieniem zniszczenia kanapy, by zrozumieć, że ten chłopak ma problemy. Kiedy to do mnie dotarło, zrozumiałem, że to jest najlepsza scena otwierająca film – teraz sam się sobie dziwię, że tyle czasu zajęło mi wyciągnięcie tego wniosku.

To był moment czystego objawienia?

Jedna z najlepszych rad, jakie kiedykolwiek dostałem, pochodziła od mojego rodaka Lenny’ego Abrahamsona. A powiedział mi tak: Twoją rolą jest „bycie obecnym”. Miej oczy szeroko otwarte na wszystkie nowe, niespodziewane możliwości, które pojawiają się w trakcie procesu tworzenia, zamiast niewolniczo trzymać się ramowego planu scenariusza (niemniej, szczególnie w przypadku niskobudżetowych produkcji takich jak nasza, musisz mieć diabelnie dobrze dopracowany plan ramowy).

Co takiego wyróżnia perkusistów?

No cóż… Gros z moich najbliższych przyjaciół to perkusiści i większość z nich nie cierpi na zaburzenia dwubiegunowe, więc nie jestem pewien, czy mogę generalizować. Wydaje mi się jednak, że jest coś zgoła masochistycznego w tym, ile sprzętu musisz wypakować, zmontować, a następnie znowu spakować, żeby pograć. No i być może wybór, by cały czas walić w coś pałkami, jest motywowany jakąś pierwotną potrzebą – gra działa na zasadzie katharsis. Może właśnie dlatego wybierają perkusję? Może to ludzie, którzy mocniej odczuwają potrzebę wyrzucenia pewnego ładunku z siebie. Ale z doświadczenia wiem, że szaleństwo na scenie rockandrollowej nie ogranicza się do perkusistów.

„W rock‘n’rollu chodzi o brak kontroli”, mówi Gabriel.

Problemy natury psychicznej dotykają wielu ludzi z najróżniejszych środowisk, uważam jednak, że w społeczności muzyków rockowych jest szczególnie dużo takich osób. Po części dlatego, że mamy tu do czynienia z długą tradycją, w której nie tyle toleruje się zachowania ekstremalne, ile raczej wręcz się do nich zachęca – ludzie oczekują, że ich rockowi idole będą „dzicy i szaleni”. Być może z tego właśnie powodu dla osób, których zachowania są ukierunkowane w tę stronę, takie środowisko pracy jest naturalniejsze niż na przykład praca w banku czy na kasie w supermarkecie. Sądzę też, że potężne skoki napięcia, gdzie przez 23 godzinny dziennie nudzisz się, czekając na tę jedną jedyną godzinę ekscytacji na scenie, mogą działać jak silny czynnik wyzwalający u każdego, kto jest podatny na stany depresyjne, psychozy czy inne zaburzenia natury psychicznej.

Właściwie tylko od czasu do czasu widzimy Gabriela z zespołem podczas gry i to z reguły czegoś w stylu intermezzo albo utworu niczym „z tła filmu Disneya”.

Tak, to wynik prostej kalkulacji. Mniej więcej tyle materiału potrzebowaliśmy, by zbudować wątek zespołu przy ilości czasu, jaką mogliśmy na to poświęcić podczas 20 dni zdjęć. Mieliśmy dokładnie półtora dnia na wszystkie sceny piłkarskie i 2 dni na sfilmowanie wszystkich scen muzycznych, dlatego bardzo jasno określiłem, czego potrzebuję. I nic ponadto. Podoba mi się, że jedyny raz, gdy mamy okazję posłuchać utworu odegranego w całości, następuje, gdy ich relacja kwitnie – Gabriel znalazł kogoś, kto go nie ocenia, a Christopher znalazł pracę, w której jego zaburzenie go nie dyskwalifikuje. No i raz jeszcze – z powodu bardzo ograniczonego budżetu musieliśmy niezwykle ostrożnie wybierać muzykę do filmu. Zaciągnąłem wiele długów wdzięczności u znajomych muzyków. Spędziłem 2 dni, jeżdżąc po Dublinie z 15 egzemplarzami kontraktów do podpisania i banknotami stufuntowymi, po jednym dla każdego z moich genialnych, hojnych przyjaciół, w ramach skromnego podziękowania za to, że pozwolili mi wykorzystać w filmie swoje utwory.

Nigdy nie spotkałem się z tym, żeby piłka nożna była szczególnie stymulującym zajęciem dla osób z zespołem Aspergera.

W Irlandii istnieją różne organizacje, które prowadzą zajęcia piłki nożnej, rugby i lekkoatletyki, skierowane konkretnie do osób z różnymi rodzajami niepełnosprawności i innymi problemami zdrowotnymi. Pamiętam genialny dokument wyświetlany na kanale Channel 4 o londyńskim programie, w ramach którego organizowano mecze piłki nożnej dla osób z różnorakimi problemami zdrowia psychicznego i neurologicznego, od schizofrenii po zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. Ten konkretny program, do którego dołącza Gabriel, jest fikcyjny, natomiast istnieje społeczny konsensus, że grupowa aktywność fizyczna może być zarówno fizykoterapeutyczna, jak i społecznie korzystna dla osób z wieloma różnymi zaburzeniami, w tym autyzmem.

Christopher ma aparycję niewinnego aniołka i jak wiele dzieciaków ze spektrum autyzmu stara się z całych sił, by wszystko robić dobrze.

Wydaje mi się, że jako rodzic dziecka ze spektrum mam dość dobry wgląd w to, jak ciężko osoby z zespołem Aspergera muszą pracować, by zrozumieć i zastosować zasady i konwenanse zachowań społecznych, które dla osoby bez tego typu zaburzeń są oczywiste i naturalne. Jacob McCarthy, odtwórca roli Christophera, nie ma żadnych zaburzeń rozwojowych czy poznawczych, ale wielu innych aktorów wcielających się w postaci ze spektrum autyzmu to w rzeczywistości uczestnicy zajęć teatralnych dla młodzieży z zespołem Aspergera, na które uczęszcza mój syn. Jacob i kilku innych aktorów dołączyło do tych zajęć na parę tygodni, co moim zdaniem stanowiło klucz do realizmu postaci Christophera. Między tymi wspomagającymi aktorami a naszą główną obsadą zawiązała się prawdziwa, szczera więź, co było niezmiernie pomocne na planie. Wbrew temu, co można by przypuszczać, zaangażowanie osób z autyzmem do ról drugoplanowych de facto ułatwiło nam cały proces filmowania.

Christopher wdaje się nawet w romans.

Większość ludzi z autyzmem odczuwa przyjaźń i miłość i potrzebuje ich tak samo jak reszta z nas – po prostu znacznie trudniej przychodzi im radzenie sobie w związkach, a odrzucenie często jest dla nich druzgocące, co powoduje, że wielu z nich zniechęca się i przestaje próbować.

Obu bohaterom trudno jest zrozumieć świat tego drugiego. Potykają się, popełniają błędy, ale próbują.

W swoim życiu wielokrotnie obserwowałem pewne naturalne zjawisko: w momentach osobistego kryzysu osoby, które w naszym wyobrażeniu powinny być w stanie nam pomóc, często okazują się – niekoniecznie z własnej winy – kompletnie bezużyteczne. Z reguły wybieramy sobie przyjaciół, by dzielić z nimi swoje radości. Dzielenie niepowodzeń to robota, do której nie są przygotowani! Ale widzę też jeszcze jedną zależność. W tych najtrudniejszych momentach na naszej drodze często pojawiają się postaci przedziwne – osoby, których w życiu nie wyobrażałbyś sobie w gronie swoich przyjaciół – i to one właśnie mówią lub robią dokładnie to, czego w tym momencie potrzebujesz. Cały ten film jest o nieprawdopodobnej, a jednak niosącej odkupienie przyjaźni, w którą wierzę z całego serca. Nie dostaniesz tego, czego pragniesz, ale jeśli masz szczęście, dostaniesz to, czego potrzebujesz.

W Twoim filmie głównych bohaterów jest dwóch i dla każdego z nich masz fabułę, która się rozwija, ale istnieje też fabuła, którą ze sobą dzielą.

„The Drummer and the Keeper” to film o przyjaźni i jak wszystkie filmy z tego gatunku, zestawia ze sobą dwie zupełnie różne od siebie postaci. I dlatego, mimo niezmiernie poważnej tematyki, film skłania się w stronę komedii – jak te niedorzecznie niedobrane osoby znajdą wspólny grunt? Balansowanie wynika z natury głębokich różnic między nimi: w klasycznej tradycji dwubiegunowej cała energia Gabriela miota się gwałtownie między ekstremalnymi wzlotami i upadkami; Christopher trzyma się za to niezwykle surowej rutyny i powtarzalności, ponieważ każde odstępstwo od tego, co przewidywalne, stanowi dla niego potężne źródło stresu. Kiedy już ustalisz te dwie jakości energii, musisz jedynie zestawić je ze sobą i patrzeć, jak lecą iskry.

A skoro o iskrach mowa, puszczanie rzeczy z dymem potrafi być przyjemne. Dobrze bawiłeś się z pirotechnikami na planie?

Szczerze mówiąc tak, owszem – pomiędzy naturalnymi napadami strachu, że podpalimy naszych aktorów. Szczególnie zwariowana była scena, w której Gabriel podpala swój samochód. Pracowaliśmy przy niej z dublińską strażą pożarną na ich terenach szkoleniowych. Byłem w szoku, widząc, jak wielu strażaków to w rzeczywistości radośni piromani. Tak skutecznie postawili samochód w płomieniach, że musieliśmy wszyscy uciekać przed chmurą trującego, czarnego dymu, który ostatecznie spowił kamerę… Na szczęście ta została włączona, więc zyskaliśmy to niesamowite ujęcie, gdzie cały ekran zostaje naturalnie zasłonięty czarną kurtyną dymu.

Film powstał w 2017 roku. Czym zajmowałeś się od tamtej pory?

Pracowałem nad kilkoma projektami długometrażowymi. Jestem nieodmiennie zdumiony, ile czasu potrzeba na realizację filmu, ale mam nadzieję, że za rok o tej porze będziemy już mogli pokazać naszą kolejną produkcję. A w zeszłym roku stworzyłem też niezależne studio pisarskie, gdzie koncentrujemy się na tworzeniu scenariuszy długometrażowych o globalnym potencjale.