Wywiad

W nas też jest dziecko. Z Mariuszem Palejem i Magdaleną Nieć, twórcami filmu „Czarny Młyn”, rozmawia Kuba Armata

Iwo mieszka z mamą i siostrą w niewielkim miasteczku, nad którym krąży złe wspomnienie pożaru w Czarnym Młynie. Jego skutki odczuwają wszyscy, a najbardziej rodzina chłopca. Kiedy mama traci jedyne źródło dochodu, musi szybko znaleźć nową pracę, a Iwo – zająć się młodszą siostrą…

Kuba Armata: Czy pomysł na ekranizację kolejnej powieści Marcina Szczygielskiego – „Czarny Młyn” – był konsekwencją dużego sukcesu „Za niebieskimi drzwiami”?

Mariusz Palej: Tak naprawdę było na odwrót. „Czarny Młyn” pojawił się pierwszy na horyzoncie, ale kiedy chciałem się za niego zabrać, okazało się, że ktoś ma prawa do ekranizacji i nie chce się niestety ich pozbyć. Jako że z producentem nakręciliśmy się na ten pomysł, niejako za ciosem zdecydowaliśmy się zająć inną książką Marcina Szczygielskiego. Padło na „Za niebieskimi drzwiami”. Na szczęście obydwie historie się spełniły.

Magdalena Nieć: Uważam, że dobrze się stało, bo „Za niebieskimi drzwiami” jest prostszym materiałem adaptacyjnym. „Czarny Młyn” dostarczał w tej materii pewnych trudności, dlatego nasz film jest jedynie oparty na motywach powieści, zmiany względem książki były spore. Powieść Marcina Szczygielskiego zrobiła na nas duże wrażenie, także z uwagi na to, że chcieliśmy kontynuować podjęty wcześniej rodzaj problematyki. Nadal opowiadamy tę samą historię, choć inaczej. Rodzaj wrażliwości twórczej, pewnego klucza, jest jednak podobny.

Co dokładnie macie na myśli?

M.P.: Z jednej strony mówimy o ważnym społecznym temacie, który ma widza uwrażliwić, z drugiej mamy formę pomagającą skomunikować się z widzem, w której korzystamy ze znanego mu języka. „Za niebieskimi drzwiami” naprowadziło nas na trop, w jakim kluczu odczytać „Czarny Młyn”. Związane są z tym 3 historie, jedna z nich dotyczy zresztą festiwalu Ale Kino!, organizatora inicjatywy Wielka Przygoda z Filmem. Zostałem zaproszony do tego projektu, by pomóc dzieciom z różnymi rodzajami niepełnosprawności zrobić film. One same napisały scenariusz i kręciły, a ja byłem ich mentorem. Ośmielało je, że był z nimi prawdziwy filmowiec, który traktuje je poważnie. To było dla mnie ważne doświadczenie, stanowiące rodzaj natchnienia do realizacji „Czarnego Młyna”. Druga historia to historia spotkań z młodymi widzami po projekcjach „Za niebieskimi drzwiami”, na które z Magdą bardzo często jeździliśmy. Wiele z nich odbywało się w szkołach integracyjnych. To było niesamowite, jak dzieci z tych placówek odbierały nasz film.

M.N.: Ale niezwykłe było również to, jak spragnieni kultury byli ich wychowawcy. Czasem jeździliśmy razem, czasem osobno. Bardzo interesujące okazały się różnice w postrzeganiu „Za niebieskimi drzwiami” w klasycznych szkołach i placówkach integracyjnych. W tych pierwszych przeważały pytania o kwestie techniczne, z kolei w drugich dzieci, które zetknęły się z różnymi chorobami, więc poznały życie od innej strony, skupiały się przede wszystkim na emocjach. Technika i emocje, zupełnie jak szkiełko i oko. To nas bardzo uwrażliwiło na świat. W „Czarnym Młynie” kluczowe stało się dla nas pokazanie przemiany – od nieakceptacji osób niepełnosprawnych do coraz większego otwierania się na nie.

A trzecia historia?

M.P.: Pracowaliśmy wspólnie dla pewnej fundacji wspierającej rodziny z dziećmi z niepełnosprawnością. Magda pisała scenariusze krótkich, 30-sekundowych reklam społecznych w formie dokumentów, a ja je realizowałem. Poznaliśmy kilkanaście prawdziwych historii, które nie mogą pozostawić świadka obojętnym. To doświadczenie mocno zmieniło naszą optykę na „Czarny Młyn” i uzmysłowiło nam, jaki w tej historii drzemie potencjał. Dobrze się stało, że ten film realizowaliśmy jako drugi, bo nie mielibyśmy wcześniej całej tej wiedzy. Kluczem do postaci Iwa, naszego głównego bohatera, była myśl, że dziecko z niepełnosprawnością nie jest jedyną ofiarą w domu. Pomijając ciężko pracujących rodziców, to również rodzeństwo chorych dzieci cierpi. Mama Meli i Iwa w 100% musi koncentrować swoją uwagę na dziewczynce, przez co nie może w pełni obdarzyć miłością drugiego dziecka. Iwo czuje się odrzucony, zaniedbany. Jego początkowy egoizm to pewien rodzaj buntu w obliczu niezaspokojonej potrzeby odczuwania miłości od bliskiej osoby.

Czego dowiedzieliście się o młodych widzach po doświadczeniu „Za niebieskimi drzwiami”?

M.P.: Dwóch rzeczy. Młody widz nie jest głupi, wbrew temu, co starają się powiedzieć niektórzy decydenci, którzy opisują rzeczywistość tylko za pośrednictwem Excela. Dzieci i młodzież chcą rozmawiać, nie zadowala ich wyłącznie rozrywka. Interesują się światem, otaczającą je rzeczywistością, mają swoje emocje oraz przeżycia. Kiedy jeździłem na kolejne pokazy „Za niebieskimi drzwiami”, w pewnym momencie zacząłem się też uczyć, pod wpływem jakich ekranowych zdarzeń sala milknie i zapada cisza jak makiem zasiał, a kiedy delikatnie zaczynają trzeszczeć fotele.

M.N.: To, czym się zajmujemy, czyli intensywne emocje i poważne tematy, znajduje odbiorcę. Tego nauczyło nas to doświadczenie, bo realizując „Za niebieskimi drzwiami”, niczego nie kalkulowaliśmy. Trzeba być szaleńcem, by w pierwszej kolejności myśleć o karierze, robiąc kino dla dzieci. Szukaliśmy złotego środka między treścią a formą i okazało się, że on istnieje. Interesujące było to, że dzieci na całym świecie odebrały naszą produkcję w podobny sposób. Pamiętam, że dostaliśmy kartkę z Chin z odpowiedzią na pytanie, czego młodzi widzowie dowiedzieli się z filmu. Była to krótka, ale jakże ważna wiadomość – żeby się nie poddawać. Dzieci nie są jeszcze zniszczone popkulturą, one to doskonale potrafią rozdzielać. Jeśli tylko dorośli nie mają dla nich w okresie dojrzewania foremek, to z tych dzieci wyrastają niezwykle wrażliwi i myślący ludzie. W nas też jest dziecko. Staramy się patrzeć na świat jego oczami, bo ono widzi prawdę i jeszcze nie przekłamuje.

„Czarny Młyn” to opowieść o tolerancji i akceptacji, ale też o samodzielności. Do pewnych rzeczy dzieci muszą dojść same.

M.N.: To opowieść o integracji, tolerancji, ale też o dojrzewaniu. Iwo jest tego doskonałym przykładem. Musi przejść własną drogę, by z egoisty zmienić się w kogoś, kto troszczy się o innych i czuje z nimi wspólnotę. Warto zauważyć, że gdy w świecie przedstawionym robi się naprawdę niebezpiecznie, przy naszych bohaterach nie ma dorosłych. Nikt im go nie objaśnia, nawet matka Iwa i Meli, na którą czekali. Wszyscy w jakimś momencie swojego życia znajdziemy się w sytuacji, kiedy możemy liczyć jedynie na siebie. „Czarny Młyn” to film nie tylko dla dzieci, ale również dorosłych, by zadali sobie pytanie, gdzie byli, kiedy najbliżsi ich potrzebowali.

M.P.: Rzeczywistość, w której przyszło nam żyć, kapitalizm sprawiają, że często uwięzieni jesteśmy w pracy i nie zauważamy swoich bliskich. Siedzimy przed komputerem, nie widząc świata poza pracą i kogoś odpychamy. Kiedy w filmie dzieci początkowo odrzucają Melę, powielają po prostu schematy dorosłych.

M.N.: Pokazujemy rodzicom, że to wcale nie znaczy, że koniecznie muszą znać odpowiedź na każde pytanie. Mogą powiedzieć, że nie mają siły, nie wiedzą, co zrobić, potrzebują chwili dla siebie. I to też jest OK. Szukanie ideału to wielkie niebezpieczeństwo. Rzadko ktoś do niego dociera, a po drodze może się zniechęcić i odejść. Nie wyznaczajmy sobie ideału za cel. Bądźmy szczerzy, także wobec siebie.

Tej akceptacji i integracji brakuje wam dzisiaj najbardziej, kiedy rozglądacie się dookoła?

M.P.: Żyjemy w kraju, w którym gros społeczeństwa ma problem z akceptacją wszelkich form odmienności. Debata polityczna, zdarzenia ostatnich tygodni czy miesięcy dobitnie nam to pokazują. Myślę, że jeżeli nauczymy się akceptować jeden element, to – taką mam nadzieję – dzieci, które zobaczą „Czarny Młyn”, otworzą się na osoby z niepełnosprawnościami i dzięki temu inaczej spojrzą również na inne formy odmienności. Dorośli – rodzice, nauczyciele, a także artyści – powinni o tym rozmawiać z dziećmi.

M.N.: Ludzie chorzy mogą nie być w stanie pozbyć się własnych ograniczeń, ale zdrowych na pewno na to stać. Iwo lepiej poznaje Melę, kiedy sam doświadcza odrzucenia. Nagle dowiadujemy się, że w kwestii uczuć nic nas nie dzieli. Oboje – i Iwo, i Mela – pragną bliskości, czułości, akceptacji. W Polsce brakuje konstruktywnej krytyki. Kiedy tylko mamy inne zdanie niż inni, od razu się okopujemy. Dopiero gdy stawiamy się w sytuacji drugiego człowieka, zaczynamy poznawać świat. Pamiętam, jak szłam kiedyś z synem i mijaliśmy niewidomą kobietę. Michał na głos zapytał o to, a ja zaczęłam mu tłumaczyć. Ta pani do nas podeszła i podziękowała mi, że w ogóle o tym z synem rozmawiam. Powiedziała, że kiedy ludzie nie odpowiadają dzieciom na takie pytania, w młodych od razu tworzy się dystans. Traktują kogoś takiego jak ona jak obcego. Dlatego rozmowa jest bardzo ważna.


Na zdjęciu: Magdalena Nieć, współscenarzystka, aktorka, druga reżyserka do spraw dzieci; Iwo Wiciński, aktor

Magdo, ty łączysz w filmie kilka ról. Jesteś współscenarzystką, wcielasz się w postać matki, ale i pełnisz funkcję drugiej reżyserki do spraw dzieci. Na czym polega ta ostatnia rola?

M.N.: Byłam też reżyserem castingu (śmiech). To nie jest moja pierwsza praca w roli drugiej reżyserki do spraw dzieci. Mam takie doświadczenie z planu „Za niebieskimi drzwiami” czy „Wilkołaka” Adriana Panka. W przypadku „Czarnego Młyna” było chyba jednak najtrudniej, bo tu dużo dzieci ze sobą dialoguje. Wcześniej mogłam stać blisko kamery i mówić: „oddychaj głęboko”, „zmarszcz brwi”, „spójrz w lewo”. Tutaj prawda realizowała się na wielu płaszczyznach. Starałam się tak przygotować młodych aktorów i być z nimi cały czas na planie, by Mariusz miał jak najlepsze warunki do pracy. Ważne jest indywidualne podejście, bo każde dziecko jest inne. Jedno trzeba rozbujać, inne poskromić, by nie wypaliło się w pierwszej scenie. Z dziećmi trzeba pracować uczciwie, co też oczywiście dotyczy reżysera. Musi wcześniej doskonale zdawać sobie sprawę z tego, co chce powiedzieć. Z dzieckiem nie usiądziesz i nie powiesz mu: „Zaproponuj mi coś”. To reżyser musi wyjść z taką inicjatywą i nie może się przy tym pomylić. „Albo – albo” tu nie ma racji bytu. A to wymaga świadomego twórcy, bo dzieci muszą mieć jasny komunikat. Ważne jest partnerstwo w takiej relacji, ale i dbałość o emocje. Zatem to praca dla ludzi, którzy z natury są empatyczni.