Wywiad

„Realizm pozwala mi na więcej niż fantazja”. Pierre Coré o filmie „Fantastyczna podróż Margot i Marguerite”

Margot i Marguerite mają po 12 lat – obie też zmagają się z problemami z rodziną, przyjaciółmi i nie tylko. Z tym, że jedna żyje w 1942 roku – w czasach wojny – a druga w 2020. Zamieniają się miejscami przez zamieszanie za sprawą magicznej skrzyni. Jest jeszcze jedna rzecz, która łączy obie dziewczynki: nieobecny ojciec. I choć dzieli je 70 lat, wyruszają wspólnie w podróż na granicy czasu i przestrzeni.

Gert Hermans: Czy złość jest niezbędną emocją, gdy ma się 12 lat?

Pierre Coré: W filmie złość jest głównie przywilejem Margot. Marguerite po prostu jeszcze do niej nie dojrzała. Ten konkretny wiek to niepewny grunt – nie jesteś już dzieckiem, ale też nie jesteś jeszcze nastolatkiem. Stoisz jedną nogą w każdym z tych światów. Dla Marguerite środek ciężkości przechyla się jeszcze w stronę dzieciństwa, podczas gdy Margot buntuje się jak nastolatka. Uwielbiam tę pełną pasji stronę wieku nastoletniego. Emocje buzują. Jesteś zły na ustalony porządek, na kompromisy, jakich wymaga od ciebie dorosłość (które my, dorośli, wolimy nazywać mądrością), na przejawy tchórzostwa… Jednocześnie nastolatek najczęściej jest egocentryczny, widzi świat przez własne filtry i niełatwo mu przyjąć punkt widzenia innej osoby. Dla Margot złość stanowi paliwo – energię, która ją napędza i pozwala jej ukończyć misję.

Współczesne filmy dla młodego widza prezentują cały przegląd różnorakich modeli ojców. Co jest takiego szczególnego w ojcu Margot? I przy okazji – czy grafik to faktycznie nie jest prawdziwy zawód?

Ależ skąd, oczywiście że jest! Moja żona jest graficzką – możesz to czytać jako puszczenie oka w jej stronę. Choć nie jestem pewien, czy uznała to za zabawne. Chciałem skłonić młodą widownię do refleksji o tym, w jaki sposób zmienia się nasza ocena roli ojca na przestrzeni tych 70 lat. Marguerite przybywa z 1942 roku – dla niej noszący dżinsy i bluzy z kapturem „wieczny chłopiec”, który nie chce dorosnąć, nie pasuje do wizji ojca. Dziewczyna tego nie rozumie, ale to nie jest też rodzaj autorytetu, jakiego oczekuje. A tata będzie musiał się pogodzić ze swoim statusem ojca.

Film o podróżowaniu w czasie nigdy nie będzie w pełni realistyczny, a jednak włożyłeś ogromny wysiłek, by nadać mu takie pozory. Jak ważne było dla Ciebie dążenie do realizmu?

Jeśli chcesz, żeby widzowie uwierzyli w magię, musisz starać się zachować jak najwyższy poziom realizmu. W kwestii magicznej skrzyni zawieram z widownią pakt. W tym momencie odbiorca musi dać nieco więcej przestrzeni własnej wyobraźni. Jeśli się na to zgadza, możemy pozwolić sobie na tę zamianę bohaterek w czasie. Ale kiedy już dopełnimy tej umowy, dalsza historia musi trzymać się jak najbliżej bohaterów. Nie mogę odpłynąć w efekty specjalne czy nienaturalne zjawiska. Im bardziej realistyczny zdaje się kontekst, tym łatwiej zaakceptować widzom moje naginanie czasoprzestrzeni. Innymi słowy, realizm pozwala mi na więcej niż fantazja.

Filmując z punktu widzenia dziewczynki przybywającej z 1942 roku, czy zdarzyło ci się zastanawiać nad współczesnością? Czy zadawałeś sobie pytanie, w jakim tak naprawdę żyjemy świecie?

Patrzenie na dzisiejszy świat oczyma postaci z przeszłości było wspaniałym doświadczeniem. Zależnie od podejmowanych przeze mnie wyborów, film mógł pójść w różne strony. Nie chciałem narzucać żadnej oceny. Nie uważam, żeby dawniej wszystko było lepsze. Nie zamierzam idealizować przeszłości. Każdy czas ma swoje problemy i kaprysy, swoje ciemne strony i swoje momenty szczęścia. Chciałem, by Marguerite była zdumiona w konfrontacji z takimi oczywistościami współczesności jak klasy koedukacyjne, telefony komórkowe, środki transportu. Bawi mnie scena, w której widzi ludzi jedzących fast foody i słodycze, popijając je napojami gazowanymi. Gra polega na tym, że staramy się być neutralni, przez co widzowie mogą interpretować „nasz obraz świata” według własnego uznania. Na przykład sekwencję z turbinami wiatrowymi można czytać jako magiczną, poetycką scenę albo jako koszmarną wizję oszpeconego świata... Każdy może odbierać ją przez pryzmat własnych wyobrażeń.

Bohaterki biegają, prowadzą pojazdy, latają… Jak wymagające były te role na poziomie fizycznym?

To faktycznie bardzo wymagający film pod względem wysiłku fizycznego. Nasza główna aktorka Lila Gueneau (wcielająca się w obie postaci – Margot i Marguerite) uwielbia biegać, skakać, robić akrobacje. W każdej sytuacji świetnie sobie radziła. Ale kręciliśmy w zimie i warunki pogodowe były ciężkie – niska temperatura, czasem deszcz i śnieg. Musieliśmy dostosować jej kostium, bo cały czas marzła i dygotała. Do tego dochodzi koncentracja, którą musiała utrzymać przez całe osiem tygodni na planie. Była tam codziennie, niemal w każdej scenie, to duże wyzwanie dla 12-latki.

Co możesz powiedzieć o tej pięknej rezydencji – willi, w której mieszka Marguerite?

To faktycznie piękny dom! Oczywiście sprawdziliśmy wiele lokalizacji, zanim odkryliśmy tę willę, która teraz zdaje się tak oczywistym wyborem. Chciałem, aby Margot była całkowicie przytłoczona wielkością domu. W dzisiejszych czasach większość z nas mieszka w miastach lub na przedmieściach, w naprawdę małych przestrzeniach. Pierwszym szokiem dla Margot jest właśnie wielkość tego domu. W montażu musiałem sporo wyciąć, jeśli chodzi o scenę, w której Margot odkrywa to miejsce. W pierwszej wersji wędruje niemal jak we śnie przez kolejne pomieszczenia, każde następne większe od poprzedniego. Niestety w filmie możemy pokazać tylko drobny fragment tego wspaniałego miejsca i jego wystroju. Ten dom jest tak wielki, że zbudowaliśmy tam nawet plan do innych ujęć – to tutaj powstały wszystkie sceny z obozowej kuchni.