Wywiad

Bez patosu i stereotypów. Ze Stefano Cipanim, reżyserem "Mój brat ściga dinozaury", rozmawia Piotr Czerkawski

Piotr Czerkawski: W swoim debiutanckim filmie „Mój brat ściga dinozaury” opowiadasz historię rodziny, która opiekuje się synkiem chorym na zespół Downa. Nie wszyscy rodzice mają w sobie tyle siły i odwagi, co twoi bohaterowie. W Polsce trwają właśnie protesty…

Stefano Cipani: Chyba rozumiem, do czego zmierzasz. Jestem absolutnie przekonany, że każda kobieta powinna mieć wybór, czy chce urodzić dziecko. Taka decyzja powinna być podejmowana nie ze względu na regulacje prawne, lecz na to, co każdemu podpowiada jego własne sumienie.

Domyślam się, że przygotowując taki film jak „Mój brat…”, poznałeś wiele dzieci z zespołem Downa i spędziłeś z nimi sporo czasu. Czego w ten sposób się nauczyłeś?

Nie miałem pojęcia, że dzieci z zespołem Downa okażą się tak pełne miłości do wszystkiego, co je otacza. To naprawdę piękna postawa.

Gdy oglądałem „Mojego brata…” myślałem sporo o innym włoskim filmie podejmującym temat niepełnosprawności intelektualnej – pięknych „Kluczach do domu” Gianniego Amelia. Czy było to dla ciebie jedno ze źródeł inspiracji?

Nie, bo widziałem „Klucze…” dość dawno i niewiele już z nich pamiętam. Jest jednak wiele innych świetnych filmów o niepełnosprawności, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Wśród nich japońskie „37 sekund”, którego bohaterką jest dziewczyna chora na mózgowe porażenie dziecięce. Kino tego rodzaju dobrze wychodzi także Amerykanom. „Co gryzie Gilberta Grape’a”, „Forresta Gumpa” czy – zwłaszcza – „Rain Mana” uważam za prawdziwe perły.

„Mojego brata…” łączy z „Rain Manem” to, że – niezależnie od powagi poruszanego tematu – umieszczasz w filmie sporo humoru.

Powiem ci więcej: „Mój brat…” pierwotnie był pomyślany wręcz jako komedia. Ostatecznie usunąłem większość scen humorystycznych, bo uznałem, że lepiej będzie, jeśli nasz film wybrzmi bardziej na serio. „Na serio” nie oznacza jednak „z patosem, litością i wszystkimi stereotypami, które towarzyszą większości filmów o niepełnosprawnych”. Chciałem, żeby historia opowiedziana w „Moim bracie…” miała w sobie wrażliwość i autentyzm, a tego ostatniego nie dałoby się osiągnąć bez pewnej dawki lekkości i humoru, które są przecież częścią życia.

Postać cierpiącego na zespół Downa Gio jest w twoim filmie istotna, ale „Mój brat…” to przecież nie tylko opowieść o chorobie.

Cieszę się, że to dostrzegasz. Moim marzeniem było to, aby historia opowiadana w filmie z perspektywy Giacoma, starszego brata Gio, okazała się głównie opowieścią o dojrzewaniu. I to możliwie najbardziej uniwersalną.

W jaki sposób chciałeś osiągnąć tę uniwersalność?

Zdecydowałem się umieścić akcję filmu niejako poza czasem – z jednej strony bohaterowie używają nowoczesnych gadżetów, z drugiej ubierają się w stylu vintage. Zadbałem również o autentyzm scen, które ukazują szkolną codzienność. Większość spośród nich nie została wymyślona, lecz wydarzyła się naprawdę w życiu moim albo autora literackiego pierwowzoru „Mojego brata…” – Giacoma Mazzariola.

Skoro mowa o Giacomo, jak zareagował na film będący adaptacją jego mocno autobiograficznej prozy?

Nie chciałem dopuścić do sytuacji, w której Giacomo po prostu sprzeda mi prawa do filmu, a potem przyjdzie do kina na premierę. Wolałem, aby był obecny na planie i przyglądał się sposobowi, w jaki przenosimy na ekran jego historię. Mogę śmiało powiedzieć, że to właśnie Giacomo był moim pierwszym, najcenniejszym widzem oraz współpracownikiem.

Do ról rodziców Giacoma i Gio udało ci się zaangażować prawdziwe gwiazdy – muzę Pedra Almodóvara Rossy de Palmę oraz syna wybitnego aktora Vittoria Gassmana – Alessandra.

Zarówno Rossy, jak i Alessandro okazali się ludźmi, których sława jest w pełni zasłużona – są wielkimi aktorami i znakomitymi profesjonalistami. Szybko odniosłem wrażenie, że kwestie, które napisałem w scenariuszu, zaczęli traktować jak ich własne słowa. Przez cały czas pracy na planie miałem komfortowe poczucie, że jesteśmy nawzajem swoimi sojusznikami i gramy do jednej bramki.

Brzmi jak idealny początek kariery. Co, oprócz możliwości współpracy z wielkimi aktorami, sprawiło, że postanowiłeś zostać reżyserem?

Od dzieciństwa kocham kino i uważam, że oglądanie filmów to najpiękniejsza rzecz na świecie. To przekonanie zaszczepił mi ojciec, który był wielkim kinofilem i pozwalał mi oglądać właściwie wszystko, na co miałem ochotę. Mama była z kolei tancerką, więc tylko zachęcała mnie do rozwijania zainteresowań związanych ze sztuką. Już jako dziecko trochę rysowałem, pisałem wiersze i piosenki. Od tego czasu niewiele się zmieniło – dalej zajmuję się twórczością, tyle że teraz robię to zawodowo.

„Mój brat…” miał swoją premierę na festiwalu w Wenecji. Jakie to uczucie, znaleźć się ze swoim reżyserskim debiutem na jednej z najważniejszych imprez filmowych na świecie?

Absolutnie niesamowite. Tym bardziej, że do tej pory jeździłem na festiwale wyłącznie do pracy – porobić zdjęcia albo krótkie wywiady z gwiazdami i zarobić w ten sposób parę groszy. Przyjazd do Wenecji z własnym filmem był jak spełnienie marzeń i to takich, które przez długi czas wydawały mi się absurdalne i niemożliwe do realizacji.