Wywiad

Bądźcie dla siebie czuli. Z Anne Émond, reżyserką filmu „Młoda Juliette”, rozmawia Kuba Armata

Juliette, zabawna, odważna i ujmująca, uczy się w drugiej klasie liceum i nieustannie musi się mierzyć z drwinami ze strony kolegów z powodu swej tuszy. Wkraczając w zwariowany okres dojrzewania, który okaże się pełen nieoczekiwanych zwrotów akcji, odbierze kilka lekcji o chłopakach, miłości i przyjaźni.

Kuba Armata: „Młoda Juliette” to słodko-gorzka opowieść o nastoletniej dziewczynie, która ze względu na swoją wagę doznaje w szkole wielu upokorzeń. Czy film, do którego napisałaś też scenariusz, oparty jest na prawdziwych wydarzeniach?

Anne Émond: „Młoda Juliette” to mój czwarty film. Wcześniejsze trzy były intensywnymi, smutnymi, mocno depresyjnymi dramatami (śmiech). Poczułam w pewnym momencie, że potrzebuję nieco świeżego powietrza, a poza tym Juliette to do pewnego stopnia ja, kiedy byłam w jej wieku. Zawsze wiedziałam, że chcę zrobić film o tym, co oznacza bycie innym niż cała reszta, a przez to nieco samotnym. Wydaje mi się, że czekałam z tym tematem odpowiednio długo, by móc na niego spojrzeć z dystansem i uśmiechem. Gdybym podjęła się go na innym etapie mojego życia, na przykład 10 lat temu, film byłby pewnie dużo smutniejszy. Teraz, gdy jestem już nieco starsza, mogę spojrzeć na ten niełatwy dla mnie okres z pewną czułością. Od Juliette różniło mnie to, że byłam dużo bardziej nieśmiała niż moja bohaterka. W efekcie nie miałam w sobie odwagi, by odpowiadać na szkolne zaczepki czy znęcanie się. Chciałam opowiedzieć o tym wszystkim, do czego sama nie byłam zdolna w jej wieku.

Mimo trudnych tematów, jak szkolne prześladowania czy skomplikowana relacja bohaterki z matką, „Młoda Juliette” jest filmem, podczas którego uśmiech często gości na twarzy widza.

Mam wrażenie, że większość filmów o nastolatkach czy dojrzewaniu jest dość mroczna. Chciałam podejść do tego trochę inaczej, w bardziej czuły, słodki, komediowy sposób. Zależało mi, by z filmu płynęła nadzieja. Juliette w zasadzie ma wszystko, czego potrzebuje. Nie spotyka się co prawda z najprzystojniejszym chłopakiem w szkole, być może nie jest też najpopularniejsza, ale za to otoczona jest miłością. Choć jej rodzina nie należy do idealnych, to zarówno ojciec, jak i brat bohaterki dają jej sporo czułości i bliskości. To taka prawdziwa, miła rodzina. Wiele filmów o nastolatkach powiela w tej materii stereotypy – skłócone rodzeństwo, ojciec alkoholik, wszechobecna przemoc. A przecież nie zawsze tak jest, czego przykładem są moi bliscy. Z pewnością daleko nam do perfekcyjnej rodziny, ale na pewno darzymy się miłością.

Miałaś jakieś filmowe inspiracje wśród filmów o dojrzewaniu?

Muszę przyznać, że uwielbiam gatunek coming of age. Jeśli danego dnia nie wiem, co oglądnąć, można założyć, że z dużym prawdopodobieństwem będzie to jeden z takich tytułów. Zawsze ciekawiły mnie produkcje przedstawiające świat z perspektywy nastolatków. W „Młodej Juliette” można dostrzec wyraźne inspiracje filmami z lat 80., które sama oglądałam w czasach mojej młodości. Mam do nich duży sentyment, bo właśnie w ten sposób zainteresowałam się kinem. Często jako reżyserzy mówimy o inspiracjach wielkimi mistrzami, ale to nie jest droga, dzięki której odkryłam kino. Chciałam cofnąć się w czasy dzieciństwa, kiedy bardzo ważnym filmem była dla mnie chociażby „Złośnica” (1985) Claude’a Millera. To pierwsza rola Charlotte Gainsbourg mającej wtedy raptem 14 lat. Wiele z tej produkcji zainspirowało mnie w pracy nad „Młodą Juliette”.

Uważasz, że okres nastoletni, kiedy wszystko przeżywamy pełniej i bardziej intensywnie, może być jednocześnie brutalny, zwłaszcza gdy ktoś odbiega nieco od normy?

Zdecydowanie. Co więcej, nie zawsze kończy się to dobrze. Chciałam w swoim filmie zastanowić się nad pojęciami prześladowanego i prześladowcy, a jednocześnie pokazać, że te dwie role mogą się łączyć za sprawą jednej osoby. Rówieśnicy w stosunku do Juliette potrafią być okrutni. Wyśmiewają się z niej, szydzą, utrudniają jej życie na każdym kroku. Jednocześnie ona zachowuje się w bardzo podobny sposób względem młodszego chłopca, którym ma się opiekować. Chciałam pokazać, że ludzie nie muszą wcale być albo źli, albo dobrzy. Mogą być kimś pośrodku. Kiedy inni traktują cię źle, często wpływa to w znaczący sposób na to, jak sam podchodzisz do słabszych. Bycie prześladowanym wcale nie musi oznaczać stawiania się wyłącznie w roli ofiary. Zależało mi na tym, by odejść od tego stereotypowego wizerunku.

Czy jest w ogóle jakaś właściwa reakcja na szkolne gnębienie? Juliette z jednej strony stara się to ignorować, ale przychodzi też moment, w którym gotowa jest na konfrontację.

Kiedy jeszcze przed pandemią dość dużo podróżowałam z filmem, często zadawano mi pytanie, jak można ten problem rozwiązać. Szczerze mówiąc, sama nie wiem. Gdybym znała odpowiedź, robiłabym pewnie coś innego niż film na taki temat, który traktuję jako mój głos w dyskusji. Uważam, że „Młoda Juliette” to pozytywny film, starający się zainspirować ludzi do tego, by byli dla siebie mili. Właśnie taka wiadomość z niego płynie – bądźcie dla siebie czuli, nie osądzajcie tak łatwo innych. Szkolne prześladowania to poważny problem i nie ma chyba gotowych rozwiązań. Moja bohaterka na bazie swoich doświadczeń uczy się doceniać ludzi kochających ją i poświęcających jej uwagę. Nie ma sensu podążać za tymi, których w ogóle nie obchodzisz. Może rozpoznanie takich dobrych osób i próba otoczenia się nimi to pierwszy krok. Trzeba też w takiej sytuacji pamiętać, że szkoła kiedyś się skończy i wkrótce będzie lepiej.

Wiele zła w tej materii dzieje się obecnie w mediach społecznościowych. Widzisz dużą różnicę między dzisiejszymi nastolatkami a czasami twojej młodości?

Kiedy kręciliśmy film, moi młodzi aktorzy przychodzili czasami i przekonywali, że w danej scenie oni by tak nie powiedzieli czy zachowali. Zależało mi jednak na trzymaniu się scenariusza. Nie chodziło o to, że jestem mistrzynią świata w pisaniu dialogów, a raczej o to, że mój film jest o doświadczeniu bycia młodym, a nie o byciu młodym w 2020 roku. Chciałam skupić się na tym, co oznacza bycie 14- czy 15-latkiem, i jak postrzegamy wtedy takie uczucia jak miłość, przyjaźń czy nienawiść. Dlatego też bohaterowie tak rzadko używają telefonów. Poza tym, dzisiaj zamiast do siebie dzwonić, jak w jednej ze scen, wymienialiby SMS-y. Nawet ja tak robię (śmiech). Nie chciałam sugerować, że ten film rozgrywa się w jakimś konkretnym czasie czy miejscu. Bo to nie jest opowieść o czasach, a o byciu młodym.

W rolę Juliette znakomicie wciela się Alexane Jamieson, która ma już na swym koncie kilka ról.

Obsadzenie głównej roli było dla nas absolutnie kluczową decyzją. Alexane zawsze chciała być aktorką, ale kiedy na nią trafiliśmy, jeszcze nie miała za dużo doświadczenia. Na castingu przesłuchaliśmy około stu dziewcząt, choć nie było to wcale łatwe. Mimo że Montreal jest dużym miastem, w agencjach castingowych trudno było znaleźć dziewczynę o pełniejszych kształtach. Kiedy szukasz do roli pięknej, szczupłej 14-latki, nie ma żadnego problemu, ale w naszym przypadku było to trochę bardziej skomplikowane. Widzieliśmy takie dziewczyny na ulicach. Próbowaliśmy nawet z nimi rozmawiać, ale tak naprawdę w ogóle się nie dziwię, że nam odmawiały. To była trochę dziwna sytuacja – zatrzymuje cię ktoś na ulicy tylko dlatego, że jesteś grubsza. Dla 14-latki to chyba najgorsza rzecz, jaką może usłyszeć. Alexane dzieliła wiele doświadczeń z Juliette, co – jak mi się wydaje – też ją zahartowało. Niektóre sceny były trudne, ale wiedziałam, że ten film nie sprawi jej bólu. To twarda, charakterna osoba, a jednocześnie bardzo miła. Na pewno milsza od Juliette (śmiech).